piątek, 15 października 2010

Złomiarski blues


Zbieracz z trudem dźwignął unieruchomionego spalinowca z Mendoliańskiego pyłu. Aby przerzucić go przez rant kontenera, musiał rozgrzać kocioł niemal do czerwoności. Przypomniał sobie starcze zrzędzenia żony:
- Jak będziesz tak dźwigał to ci któregoś razu płomieniówka w walczaku pęknie, już nie masz dwudziestu lat.
Może to była i prawda ale Rdzawiec nie zamierzał się tym przejmować. Owszem, miał parę wgnieceń i zadrapań ale korozja jeszcze nie wżarła się za głęboko w jego kluczowe podzespoły. Niejednym mógł jeszcze zadziwić niedowiarków. W końcu miał doświadczenie. Nie to co młokosy, które nie zdążyły dobrze poznać fachu, a już brały się za rozbiórkę opuszczonych kosmodromów. Niejeden taki zginął przygnieciony potężną kratownicą albo wpadł do jakiegoś podziemnego zbiornika i nie mógł wezwać pomocy, a potem wyczerpywał ostatnie zapasy paliwa, miotając się w bezsilnej złości. Rdzawiec tymczasem wiedział przecież co robi. Po kliku minutach mordęgi i paru kolejnych zmarnowanych kawałkach perforowanej taśmy, zdołał w końcu umieścić Protixa w kontenerze. Podczas tej operacji włączył się przypadkiem stary magnetofon na baterie, znaleziony w pobliskiej spalonej wiosce i ukryty na samym dnie, pod zwałami pogiętych blach. Okolicę, spowitą gęstym dymem, wypełniły melancholijne dźwięki złomiarskiego bluesa. Rdzawiec chciał wyłączyć magnetofon, żeby uchować drogocenną baterię ale nie miał już pary, żeby znów wyciągać na wierzch całą zawartość pojemnika. Machnął więc ręką, zacisnął dłonie na uchwycie kontenera i mozolnie ruszył w stronę swojej starej, rozklekotanej rakiety.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz