poniedziałek, 19 kwietnia 2010

Rozpacz Protixa

Niewiele czasu zajęło Protixowi odnalezienie w księżycowym pyle śladów Rogurixa. Najwyraźniej zabrał on z miejsca masakry korpus jednej ze swoich ofiar, bo jego drogę znaczyły zastygłe krople gęstego oleju. Trop prowadził do wnętrza niewielkiego krateru. Protix włączył piłę i jednym zdecydowanym susem przesadził pięćdziesięciometrową skarpę. Już w locie dostrzegł spoczywające na dnie krateru, potwornie zniekształcone resztki robota spalinowego starego typu. Wylądował pewnie i zlustrował okolicę w podczerwieni i ultrafiolecie. Natychmiast ustalił, że Rogurix musiał stąd odejść co najmniej godzinę temu. Wyłączył więc piłę i podszedł do złomu starego robota.
Przez moment analizował pogięte korbowody, siłowniki i elementy obudowy, aż zdołał ustalić model. Po chwili odnalazł także archaiczną, żeliwną tabliczkę znamionową. Gdy odcyfrował lekko zatarte znaki, poczuł nagle jakby mu się skończył ciekły tlen zasilający główny silnik. To nie mogła być prawda. Próbował odczytać znaki na tabliczce pod różnymi kątami i w różnych pasmach od podczerwonego po rentgenowskie, lecz nawet w paśmie żółtym znaki były dostatecznie wyraźne aby nie pozostawić cienia wątpliwości. Oto leżał przed nim zmasakrowany korpus jego dawnego przełożonego i mentora – Protefixa. Protix opadł ciężko na ostre jak brzytwa kawałki suchego lodu zaścielające dno krateru i zapłakał…

Po upływie pełnej minuty Protix odłożył tabliczkę znamionową, wstał i odfiltrował użyty płyn do przemywania soczewek. Włączył przekaźnik i poinformował służbę recyklingu metali o miejscu spoczynku Protefixa, aby zbieracze nie przeoczyli przypadkiem tak znacznej ilości surowca. Było co prawda mało prawdopodobne, że służba w ogóle wyśle zbieraczy na tak odległy księżyc, lecz Protix nie dbał o to. Starał się po prostu sumiennie wypełniać wszystkie swoje obowiązki i konsekwentnie poprawiać nadszarpniętą reputację. Nie tracąc już więcej czasu, energicznie ruszył śladem Rogurixa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz