niedziela, 12 grudnia 2010

Rdzawiec wraca do domu

Rdzawiec-35 serdecznie pożegnał się z mędrcem i wybrał się w drogę do domu. Przez cały czas zastanawiał się jak miałby dyskretnie zamontować żonie filtry optyczne Borubara. Nie szło zrobić tego inaczej jak podczas jej snu.

Niebawem Rdzawiec stanął u progu domostwa. Zgodnie z odwiecznym rytuałem delikatnie nacisnął klamkę i zdecydowanie lecz bardzo powoli pchnął drzwi. Zawiasy, jak zawsze, pomimo wszelkich starań, wydały z siebie przeraźliwy przeciągły skrzyp. Zgodnie z odwiecznym rytuałem w ciemnej izbie rozległo się złowrogie sapanie, zrazu powolne, lecz z upływem sekund coraz szybsze. Po chwili przeszło w głośny syk: Gdzie byłeś? Gdzie żeś się do tej pory włóczył? Pracowałeś, co? I co ja z tej twojej pracy mam po tylu latach? Przyłazisz kiedy ja śpię i mnie budzisz, ot co! Pufff! Ssss... Nie mamy czego do kotła wrzucić! Gdybym ja nie pracowała, to ładnie byśmy wyglądali! Co tam dziurkujesz pod nosem? Nie interesuje mnie to wcale. Co zarobisz, to na taśmę wydajesz. Gdybyś tam kiedyś coś mądrego wydziurkował, ale nie przypominam sobie. Albo żebyś mi tak coś kiedyś kupił - to się jeszcze nie zdarzyło.
Zgodnie z odwiecznym rytuałem ten monolog miał trwać jeszcze parę minut. Rdzawiec powinien był udawać że nic nie słyszy, a przynajmniej że wcale go to wszystko nie obchodzi; powinien był pójść spokojnie do swojego kąta, spuścić głowę i powoli wygasić węgle w palenisku. Tym razem stało się jednak inaczej. Rdzawiec stał bez ruchu na wprost swojej wybranki i patrzył jej głęboko w obiektywy. To zaniepokoiło żonę, która nagle przewrała swój wywód:
- I co tak stoisz? A... co tam trzymasz za plecami?
- Dla ciebie - brzmiał tekst zakodowany na wystającym z podajnika pod jego brodą kawałku taśmy dziurkowanej
- Co dla mnie?
Żona cofnęła się o krok. Rdzawiec powoli wysunął ku niej wątłe ramię.
- Prezent.
Na jego wyciągniętej dłoni leżały dwa różowe szklane krążki w cienkich metalowych oprawkach.
- Czy to różowe filtry optyczne? - spytała żona.
Rdzawiec odczekał krótką chwilę, podniósł głowę, po czym powoli i uroczyście wyperforował przy akompaniamencie brzęczyka, tego od lamp próżniowych:
- Życzę Ci, aby nasze dalsze pożycie upłynęło w jeszcze większej harmonii i radości niż dotychczasowe. W dowód mojego przywiązania ofiarowuję Ci te wspaniałe różowe filtry optyczne, które zaraz po zamontowaniu sprawią, że zaczniesz postrzegać świat w piękniejszych barwach, a moja egzystencja stanie się lżejsza.
- Pufff... To wspaniałe. Dziekuję. Nie spodziewałam się, że przyniesiesz mi prezent i to w dodatku taki rozsądny - odparła żona, a po chwili dodała: - Muszę wyznać, że zmądrzałam od czasu naszych zaślubin. Teraz dopiero potrafię w pełni docenić twą szczerość oraz prostotę rozumowania.

Para parowców patrzyła sobie wzajem w soczewki jeszcze przez jakiś czas, a następnie przystąpiła do montażu filtrów.

niedziela, 28 listopada 2010

Protix rusza w pogoń

Protix wysłuchał opowieści Borubara, do granic możliwości kompresując wszystkie usłyszane szczegóły na twardym dysku. Ostatnim co pamiętał była Elektrownica i on sam czołgający się haniebnie u jej stóp, pogrążony w otchłani cyfrowego koszmaru. Potem nastąpiła zbawienna nicość całkowitego wyłączenia awaryjnego i wreszcie dezorientujący restart na stole Borubara.

Werbalny protokół serwisowy Protixa przekazany mu przez starego, wskazywał, że awaria została wywołana przez rój insektobotów, które obejrzane pod mikroskopem przez Borubara okazały się nosić sygnaturę domeny Techne. Ta informacja stanowiła dla Protixa istotny trop, więc nie zwlekając zaczął sposobić się do odejścia.

- Ocaliłeś mnie od pustki - zagrzmiał na odchodnym Protix do Borubara - Masz prawo zażądać stosownej odpłaty.

Borubar
odwrócił głowę w kierunku mikroskopu:
- W rzeczy samej - zazgrzytał po chwili - nagrodę przyniosłeś mi w swoich wnętrznościach. Te insektoboty mają olbrzymi potencjał badawczy. Ilości wątków naukowych i tematów potencjalnych publikacji nie jestem nawet w stanie wykalkulować, ale mówimy tu o nauce najwyższych lotów! Takich na poziomie Akademii Megatronu czy Konferencji Automatyki Kognitywnej!
- Dobrze zatem. - przerwał podekscytowanemu mędrcowi Protix - Wyruszam i pozostawiam cię badaniom.
- Jest jeszcze jedno, co mogę dla ciebie uczynić.- dorzucił skwapliwie Borubar - Mam tu w garażu starego rumaka, od dawna nie używany, od dawna nie przydatny. Weź go, niech poniesie cię ku przeznaczeniu, przyjacielu. - "Byle jak najszybciej i jak najdalej stąd, bo wyczuwam w tobie kłopoty." dokończył w myślach. - Również bez ciebie, przyjacielu Rdzawcu, nie doszedłbym do tego odkrycia, tak więc i tobie należy się nagroda. Dyskretne wmontuj to w układ optyczny swojej zony, a być może twoja egzystencja stanie się choć odrobinę lżejsza - rzekł Borubar wręczając mu różowe filtry do kamer.

Po chwili Rdzawiec zmierzał w kierunku swojej zdezelowanej rakiety, a Protix dosiadał i odpalał stalowego rumaka.

- A więc domena Techne - powiedział cicho do siebie gdy łoskot potężnego silnika rumaka zagłuszył warkot jego pompy olejowej. - 'Wpierw jednak, mam do wyrównania rachunki z Rogurixem'.


sobota, 6 listopada 2010

Protix powraca z zaświatów

Rdzawca z drzemki wybudził Borubar mieszając długim bosakiem dogasający węgiel w jego piecu.

-Będę potrzebował twojej pomocy, przyjacielu. Mam zamiar uruchomić pacjenta, ale nie wiem czego się po nim spodziewać. Chciałbym cię mieć wtedy w pobliżu ale - Borubar znacząco uniósł cienki paliczek manipulatora - nie bliżej niż półtora metra.

Rdzawiec ostrożnie przystąpił do stołu, na którym spoczywał leżąc na plecach znaleziony przez niego robot spalinowy. Tym razem jednak jego przedramiona przymocowane były do blatu przy pomocy solidnych imadeł. Borubar również stanął przy stole i powolnym wystudiowanym ruchem zwarł ostatnie połączenie w obwodzie sterowania leżącego na blacie robota.

Dalej sprawy potoczyły się błyskawicznie: zanim koła zębate w mózgu Borubara zdążyły się obrócić trzasnęły solidne imadła i pacjent zerwał się z blatu pośród ryku silnika. Jedną ręką chwycił starego pustelnika za kark, druga dłoń zwinęła się w stalowy kułak i, niczym głowica hydraulicznego młota, pomknęła w kierunku płyty twarzowej Borubara. Stary zdołał jedynie z głośnym sykiem wypuścić gaz z instalacji poprzez zawory awaryjne, a Rdzawiec nawet nie drgnął.

Cóżem
sprawił - myślał sparaliżowany - Mus mi go było rozmontować gdy była ku temu okazja bo teraz to krucho będzie, oj krucho. Jednak, coś sprawiło, że ciężka pięść pędząca ku głowie Borubara wyhamowała w połowie drogi. Utraciwszy pęd zarysowała jedynie powierzchnię płyty twarzowej starego nie czyniąc mu poważnej krzywdy. Druga dłoń spalinowca nadal jednak trzymała go za kark a zimne szklane oczy wpatrywały się w niego przenikliwie. Bezruch ten trwał przez dłuższą chwilę aż wreszcie Borubar delikatnie ujął chwytakiem dławiące go ramię.

- Pozwól, że wytłumaczę ci co zaszło... - wystękał pojednawczo -...przyjacielu. - dodał, a zabrzmiało to nad wyraz sztucznie.

sobota, 30 października 2010

Zabieg


- Połóż go, przyjacielu, na stole narzędziowym. - zazgrzytał Borubar wskazując cienkim ramieniem warsztatowy blat. Odczekał aż Rdzawiec posłusznie wykona polecenie po czym zwrócił się do niego ponownie: - A teraz bądź łaskaw odsunąć się, dobry przyjacielu.

Z racji swojej wielkiej mądrości Borubar nie zwykł mieć wrogów. Każdy robot z Pasa Limb, nawet renegat czy banita rozumiał, że korzyści płynących z istnienia starego mędrca jest więcej niż zagrożeń. Borubar mieszkał tu od niepamiętnych czasów i zawsze był gotów udzielić pomocy każdemu potrzebującemu. Potrafił naprawić prawie każde uszkodzenie, a przy tym nie zadawał zbędnych pytań. Nawet najgorsze zakapiory darzyły go pewnym szacunkiem, choć oczywiście nigdy otwarcie by tego nie przyznały. Borubar mógł więc pozwolić sobie na komfort uznawania każdego przybysza za przyjaciela.

Rdzawiec, odstąpił na kilka długich kroków od stojących wokół Borubara butli z propanem i usiadł ciężko na klepisku. Borubar jeszcze raz uważnie przestudiował zapis zdarzeń na taśmie, po czym przystąpił do oględzin pacjenta. Wpierw dokładnie ostukał go całego miedzianym młotkiem, następnie zdemontował pokrywy sterowników kończyn, odkręcił panel czerepu i dostał się do płyty głównej. Długo sprawdzał ciągłość ścieżek i stan okablowania przy pomocy miernika po czym podłączył do mózgu pacjenta konsolę serwisową w trybie 'debug'.

Rdzawiec w międzyczasie zapadł w głęboką drzemkę spowodowaną dogasaniem węgla w jego piecu i przejściem układów logicznych w tryb energooszczędny. Nie widział więc jak Borubar usunął pacjentowi pokrywę korpusu, wymontował pompę oleju i z rozszczelnionej instalacji pobrał próbkę do analizy. Oglądał ją potem przez wielki okular, potem jeszcze przez laboratoryjny mikroskop.

Godziny mijały, aż wreszcie leżący na stole warsztatowym robot rozmontowany był na podsystemy, a Borubar podłączał do niego skomplikowaną aparaturę ciśnieniową. Przy jej pomocy przetoczył stary olej silnikowy, zastępując go nowym syntetykiem pierwszego sortu.
Następnie precyzyjnie wylutował opuchnięte kondensatory z układów pacjenta i wstawił nowsze, przyniesione niegdyś przez Rdzawca. Na koniec podłączył wszystko do zasilacza stabilizowanego i podał napięcie na obwód zasilania pacjenta. Z zadowoleniem patrzył jak wisząca za krawędzią stołu na wiązce kabli i przewodów hydraulicznych dłoń spalinowca zaciska się w pięść...

środa, 27 października 2010

Mędrzec



Borubar, choć w istocie sędziwy, w żadnym razie nie zasługiwał na miano rzęcha, gruchota czy wraku jakim to nierzadko obdarzali go młodzi. Jego mózg był cudem zegarmistrzowskiego rzemiosła - złożony z tysięcy zębników, zapadek i krzywek działał wprawdzie wolno ale zawsze mądrze. Reszta wątłej konstrukcji nośnej Borubara była napędzana przy pomocy dość archaicznych siłowników na sprężone powietrze, jednak z braku sprężarki robot zmuszony był podłączać się do butli z propanem, których akurat miał pod dostatkiem.




Z tego powodu zarówno on jak i jego goście zwykli być bardzo ostrożnymi z ogniem. Gdy Rdzawiec stanął w progu pustelni, Borubar, obracając pokrętło u swej skroni, nakręcał spiralną sprężynę mózgową. Rozumiejąc, że jego konstrukcja nie zalicza się do iskrobezpiecznych Rdzawiec trzymał się na dystans rozładowując kontener po czym przy pełnym wysięgu ramienia wręczył Borubarowi taśmę zadrukowaną relacją z niezwykłego odkrycia. Przez całą długą chwilę potrzebną by mędrzec zdekodował i przetworzył informacje zawarte na taśmie Rdzawiec nie drgnął nawet cierpliwie czekając na reakcję Borubara. Wreszcie starzec pośród syku siłowników postąpił w kierunku Protixa.

piątek, 15 października 2010

Złomiarski blues


Zbieracz z trudem dźwignął unieruchomionego spalinowca z Mendoliańskiego pyłu. Aby przerzucić go przez rant kontenera, musiał rozgrzać kocioł niemal do czerwoności. Przypomniał sobie starcze zrzędzenia żony:
- Jak będziesz tak dźwigał to ci któregoś razu płomieniówka w walczaku pęknie, już nie masz dwudziestu lat.
Może to była i prawda ale Rdzawiec nie zamierzał się tym przejmować. Owszem, miał parę wgnieceń i zadrapań ale korozja jeszcze nie wżarła się za głęboko w jego kluczowe podzespoły. Niejednym mógł jeszcze zadziwić niedowiarków. W końcu miał doświadczenie. Nie to co młokosy, które nie zdążyły dobrze poznać fachu, a już brały się za rozbiórkę opuszczonych kosmodromów. Niejeden taki zginął przygnieciony potężną kratownicą albo wpadł do jakiegoś podziemnego zbiornika i nie mógł wezwać pomocy, a potem wyczerpywał ostatnie zapasy paliwa, miotając się w bezsilnej złości. Rdzawiec tymczasem wiedział przecież co robi. Po kliku minutach mordęgi i paru kolejnych zmarnowanych kawałkach perforowanej taśmy, zdołał w końcu umieścić Protixa w kontenerze. Podczas tej operacji włączył się przypadkiem stary magnetofon na baterie, znaleziony w pobliskiej spalonej wiosce i ukryty na samym dnie, pod zwałami pogiętych blach. Okolicę, spowitą gęstym dymem, wypełniły melancholijne dźwięki złomiarskiego bluesa. Rdzawiec chciał wyłączyć magnetofon, żeby uchować drogocenną baterię ale nie miał już pary, żeby znów wyciągać na wierzch całą zawartość pojemnika. Machnął więc ręką, zacisnął dłonie na uchwycie kontenera i mozolnie ruszył w stronę swojej starej, rozklekotanej rakiety.



czwartek, 7 października 2010

Decyzja


Rdzawiec długą chwilę pochylał się nad znaleziskiem analizując sytuację.
- Co zrobić? Rozmontować - jakoś nie godzi się. Zresztą trochę strach bo a nuż zerwie się na nogi i po łbie da. Zostawić - też źle bo może to znaczny ktoś i za pomoc gotów się odwdzięczyć. Do dziupli zabrać - żona zaraz urządzi awanturę. Stara znów będzie trzeszczeć i opluwać się chłodziwem. Co zrobić?
Rozważania przerwał przenikliwy wizg wbudowanego w korpus Rdzawca brzęczyka informujący o przegrzaniu lamp próżniowych w mózgu.
- Mus mi go zabrać do starego Borubara - ten będzie wiedział co czynić. On zawsze wszystko wie.
Podjąwszy decyzję robot począł niechętnie opróżniać swój kontener z części znalezisk aby zrobić w nim miejsce dla nowej zdobyczy. Zły, że właśnie pozbywał się dorobku swojej mozolnej wielodobowej pracy Rdzawiec z pewnością mamrotałby przekleństwa gdyby tylko był wyposażony w aparat mowy. Ponieważ jednak aparatem mowy Rdzawiec nie dysponował, wyrzucił tylko z siebie skrawek perforowanej taśmy po brzegi wykropkowanej plugawymi słowy.


poniedziałek, 4 października 2010

Dylemat złomiarza

Rdzawiec podszedł bliżej i dostrzegł leżącego w pyle, ułożonego w pozycji spoczynkowej robota spalinowego. To było dziwne. Rogurix miał zwyczaj rozdzierać swoich przeciwników na strzępy, co z jednej strony ułatwiało Rdzawcowi pakowanie kontenera, jednak z drugiej zmniejszało wartość łupów, ponieważ zwykle prawie żadne części nie nadawały się do ponownego użytku. Tymczasem spalinowiec nie wyglądał na mocno uszkodzonego. Zaniepokojony Rdzawiec rozejrzał się za odciskami nóg w księżycowym pyle. Nie było wątpliwości. Leżał przed nim ten sam robot, który wcześniej szedł razem z Rogurixem. Tropy Rogurixa odłączały się jednak w niewielkiej odległości od śladów spalinowca i wiodły w kierunku pagórków widniejących na horyzoncie.

Rdzawiec schylił się nad leżącym robotem aby dokładniej ocenić jego stan. Nie było żadnych poważnych uszkodzeń, jedynie wycieki oleju spod niektórych osłon. Wszystkie zacieki były stosunkowo świeże a duża część oleju wypłynęła, gdy robot już znajdował się w pozycji spoczynkowej. Zbieracz bezbłędnie wydedukował, że unieruchomienie robota nastąpiło nie na skutek ogólnego złego stanu technicznego, lecz w wyniku jakiejś nagłej i niespodziewanej awarii. Co najważniejsze, systemy elektroniczne spalinowca mogły być nieuszkodzone. W zwykłych okolicznościach Rdzawiec rozmontowałby zdobycz, aby ją następnie sprzedać na części. Tym razem jednak znalezionego robota najwyraźniej można było jeszcze uratować. Co więcej, mógł on być towarzyszem Rogurixa, a jego rozmontowanie mogło ściągnąć na zbieracza gniew przerażającego Węglorzyńcy. Szkoda było jednak pozostawić tak cenny łup na pastwę Sługusów Domeny.

środa, 29 września 2010

Znalezisko Rdzawca-35

Rdzawiec-35 kroczył powoli po nieprzyjaznej powierzchni Mendola ciągnąć za sobą kontener wypełniony już w dwóch trzecich zebranymi szczątkami. Nie miał już dużej nadziei na zdobycie jakiegoś szczególnie cennego łupu i poważnie zastanawiał się nad powrotem do dziupli. Z drugiej strony, skoro juz straciło się tyle czasu na podróż z pasa Limb, to warto było jeszcze trochę się rozejrzeć. Szedł więc dalej zygzakiem, wypatrując złomu i starając się nie zgubić śladów dwóch robotów, które szły tędy niezbyt dawno. Jeden z tych śladów Rdzawiec-35 rozpoznawał bez trudu. Należał on do znanego w całym pasie Limb renegata Rogurixa. Drugi musiał natomiast należeć do jakiegoś sporego robota spalinowego, może jednego z licznych przygodnych kompanów Rogurixa. Rdzawiec liczył, że podążająć tym tropem trafi niebawem na kolejne zgruchotane resztki któregoś z mieszkańców Mendola. Jakoż nie zawiódł się - w pewnej chwili jego bystre detektory zlokalizowały w niewielkiej odległości spory kawałek metalu.

niedziela, 12 września 2010

Koniec zimy na Mendolu

Nad Mendolem wstawało słońce. Odległy żar stopniowo spływał na skamieniałą powierzchnię niegościnnego księżyca. Drobne kryształki radonu topniały w bladych promieniach, nad ziemią, mieniąc się w słońcu, zaczynały unosić się żółtawe opary chloru.

Przemijała długa zima. Kończył się czas, kiedy stare roboty musiały zostawać zamknięte w swoich domach bo temperatura zamrażała ich smary i oleje, a i silne osobniki musiały być bardzo ostrożne aby nie ulec ciężkim awariom. Kończył się okres wytrącającej się parafiny, gasnących kotłów i pękających kabli.

Gdyby w ogóle kiedykolwiek można byłoby powiedzieć, że na Mendolu było życie, teraz mogłoby się ono przebudzić.

Zaczynało się krótkie mendolskie lato.

wtorek, 11 maja 2010

Elektrownica

Głowa Protixa obróciła się w prawo i dostrzegł on smukłą, jasną postać, otoczoną zielonkawą łuną. Była to elektrownica, zapewne dość młoda a może po prostu dobrze utrzymana. Protix nie przypominał sobie, żeby kiedykolwiek wcześniej ją spotkał.


Nie miał jednak dużo czasu, żeby się nad tym zastanowić. Jego silnik zawył, a nogi samoistnie dźwignęły korpus ku górze i zaczęły kroczyć w kierunku elektrownicy. Zdał sobie sprawę ze swojego fatalnego położenia - intruz przejął konrtolę nad jego systemem sterowania, nieudolnie kierował jego członkami i zmuszał silnik do największego wysiłku, nie zważając na przegrzanie i olej tryskający z uszczelek podziurawionych przez insektoboty.

Niespodziewane wybawienie przyszło bardzo szybko. Protix zrobił ledwie klika kroków, gdy obroty silnika nagle spadły, a jego ciało miękko i delikatnie osunęło się na księżycowy pył, po czym przybrało prawidłową pozycję spoczynkową. Uaktywnił się autonomiczny obwód chroniący silnik przed zatarciem, którego działania Protix nigdy wcześniej nie doświadczył. Ani jego świadomość, ani niskopoziomowy układ sterujący nie miały już kontroli nad podstawowymi częściami mechanicznymi. Jedyne, co teraz można było zrobić, to czekać na uprawnionego robota naprawczego. Albo na ostateczne unicestwienie.

sobota, 8 maja 2010

Protix zniewolony

Protix czuł jak stopniowo traci władzę w swoich mechanicznych kończynach. Długo próbował utrzymać równowagę lecz w końcu jego stalowe cielsko poddało się grawitacji i z łoskotem osunęło się na kolana. Temperatura i ciśnienie oleju w instalacji napędowej Protixa szybko zbliżały do dozwolonych wartości granicznych. Rój kłębił się w newralgicznych obszarach jego konstrukcji a on klęczał zastygły w bezruchu i nie rozumiał co się z nim dzieje. Nie widział jak chmara mechatronicznych owadów obsiadła okolice jego jednostki centralnej, utworzyła dziki interfejs i zaczęła sączyć do obwodów sterowania nanoidową zawiesinę. Te nanoidy w zastraszającym tempie uformowały pasożytniczą sieć, która przejęła kontrolę nad niskopoziomowym układem sterowania, pozostawiając algorytmy wysokiego poziomu - świadomość Protixa - uwięzione w metalowej skorupie własnego ciała.

- Teraz jesteś w mojej mocy. - rozległ się złowrogi syntetyczny głos - I właśnie rozpoczął się twój najgorszy koszmar.

poniedziałek, 3 maja 2010

Rój

Przeszedł zaledwie kilka kroków, gdy nagle w całej okolicy zaroiło się od maleńkich robotów latających. Wszytkie one rzuciły się na Protixa, siadając na jego detektorach, włażąc w przeguby, wciskając się w najdrobniejsze szczeliny pancerza. Zaczął je z siebie zdejmować, strząsać, strzepywać, zniszczył setki egzemplarzy ale przeciw takiemu rojowi nie miał żadnych szans. Napastnicy zaatakowali uszczelki i zaczęli wdzierać się do wnętrza silnika, powodując natychmiastowe wycieki oleju i grożąc zatarciem łożysk.

Skąd wzięły się na Mendolu te mikroskopijne roboty? Niewątpliwie chroniły Rogurixa lecz kierować nimi musiał ktoś znacznie bardziej inteligentny...





poniedziałek, 26 kwietnia 2010

Przed walką

Protix pewnym krokiem podążał za Rogurixem. Był zdecydowanie mniejszy, lecz także o wiele szybszy i zwinniejszy od przeciwnika. Znał też jego najsłabsze punkty i wiedział jak je wykorzystać. Aby powalić kolosa należało zaatakować piłą nieosłonięte cięgła oraz rury doprowadzające sprężoną parę do cylindrów w jego nogach. Potem wystarczyło czekać, aż straci dostatecznie dużo pary, przestanie poruszać rękami i stanie się całkowicie bezbronny.

Po godzinie marszu, Protix zobaczył na horyzoncie gęsty obłok, który nieomylnie wskazywał miejsce pobytu Rogurixa. Zatrzymał się, ostatni raz skontrolował działanie wszystkich podzespołów, próbnie uruchomił piłę i ruszył na przełaj w stronę swojego wroga.

środa, 21 kwietnia 2010

Kim jest Rogurix?

Dziki i nieokiełznany parowiec, Rogurix Węglorzyńca jest największym postrachem zewnętrznych orbit. Ma pod sobą setki wyrzutków społecznych, dezerterów i banitów, żyjących z gwałtu i rozboju. Pustoszą małe kolonie, grabią kupców, okradają lokalnych książąt. Sam ogłasza się regimentarzem sieci, poddanym uśpionej domeny Oniryxos ale nikt tego potwierdzić nie chce i nikt tak naprawdę nie wie, skąd wziął się Rogurix.
Grasuje od przeszło osiemdziesięciu lat. przez ten czas zyskał sobie wielu potężnych wrogów ale do tej pory jego pirackie okręty pozostają nieuchwytne bezpiecznie koczując gdzieś w odległym pasie asteroid Limb.

poniedziałek, 19 kwietnia 2010

Rozpacz Protixa

Niewiele czasu zajęło Protixowi odnalezienie w księżycowym pyle śladów Rogurixa. Najwyraźniej zabrał on z miejsca masakry korpus jednej ze swoich ofiar, bo jego drogę znaczyły zastygłe krople gęstego oleju. Trop prowadził do wnętrza niewielkiego krateru. Protix włączył piłę i jednym zdecydowanym susem przesadził pięćdziesięciometrową skarpę. Już w locie dostrzegł spoczywające na dnie krateru, potwornie zniekształcone resztki robota spalinowego starego typu. Wylądował pewnie i zlustrował okolicę w podczerwieni i ultrafiolecie. Natychmiast ustalił, że Rogurix musiał stąd odejść co najmniej godzinę temu. Wyłączył więc piłę i podszedł do złomu starego robota.
Przez moment analizował pogięte korbowody, siłowniki i elementy obudowy, aż zdołał ustalić model. Po chwili odnalazł także archaiczną, żeliwną tabliczkę znamionową. Gdy odcyfrował lekko zatarte znaki, poczuł nagle jakby mu się skończył ciekły tlen zasilający główny silnik. To nie mogła być prawda. Próbował odczytać znaki na tabliczce pod różnymi kątami i w różnych pasmach od podczerwonego po rentgenowskie, lecz nawet w paśmie żółtym znaki były dostatecznie wyraźne aby nie pozostawić cienia wątpliwości. Oto leżał przed nim zmasakrowany korpus jego dawnego przełożonego i mentora – Protefixa. Protix opadł ciężko na ostre jak brzytwa kawałki suchego lodu zaścielające dno krateru i zapłakał…

Po upływie pełnej minuty Protix odłożył tabliczkę znamionową, wstał i odfiltrował użyty płyn do przemywania soczewek. Włączył przekaźnik i poinformował służbę recyklingu metali o miejscu spoczynku Protefixa, aby zbieracze nie przeoczyli przypadkiem tak znacznej ilości surowca. Było co prawda mało prawdopodobne, że służba w ogóle wyśle zbieraczy na tak odległy księżyc, lecz Protix nie dbał o to. Starał się po prostu sumiennie wypełniać wszystkie swoje obowiązki i konsekwentnie poprawiać nadszarpniętą reputację. Nie tracąc już więcej czasu, energicznie ruszył śladem Rogurixa.

niedziela, 11 kwietnia 2010

Początek


Tak to się zaczęło. Protix wylądował na księżycu Mendol, dużo za późno aby pomóc nieszczęsnemu ludowi tej odległej osady. Rogurix już dawno najechał tę spokojną ziemie niszcząc ją ogniem i mieczem. Protix wiedział jednak, że jego śmiertelny wróg wciąż tu jest i będzie mu jeszcze dane posmakować zemsty.